- 1 -
Sny, które zabijają
Możecie mi nie wierzyć, ale naprawdę zdarzają się sny,
które zabijają. Być może zsyła je gniewny bóg albo podstępny
diabeł, a może są dziełem psychopatów obdarzonych wyjątkowymi
zdolnościami, pozwalającymi czytać w myślach i siłą woli
wyginać całkiem zwyczajne łyżeczki do herbaty. W przypadku
morderczych snów mamy do czynienia ze zbrodnią doskonałą, której
nie potrafi wykryć najbardziej inteligentny detektyw.
Mój przyjaciel Gabriel spał dotąd całkiem zwyczajnie, raz
lepiej, a raz gorzej przeważnie za krótko, bo bywał zapracowany
jak każdy z nas. Któregoś dnia spadł na niego straszliwy sen.
Stał przy oknie z nieżyjącą od dawna matką, nie pamiętał
później, o czym z nią rozmawiał, w każdym razie nic
specjalnego się nie wydarzyło. Patrzyli w przestrzeń, było
południe i nagle słońce zgasło, horyzont pokryła deszczowa
chmura, wystrzelił piorun. Wiedzieli od razu, że to nie będzie
zwykła burza, lecz najprawdopodobniej koniec świata.
Chociaż Gabriel chciał jak najdłużej przebywać
w towarzystwie matki, zrobił wszystko, by się obudzić - niektórzy
potrafią to uczynić, zwłaszcza wówczas, gdy atakują ich jakieś
koszmary. Wstał szybko, umył się i ubrał, a połykając gorącą
kawę przez chwilę rozmyślał jeszcze, jaką wiadomość przyniósł
mu sen. Nigdy nie był na tyle naiwny, by wierzyć we wróżby
i przepowiednie, więc o kosmicznej katastrofie do wieczora
- 2 -
zapomniał.
Zasnął szybko i równie szybko się przebudził, chyba
z krzykiem albo z płaczem, w każdym razie na klęczkach.
"Jesteś tu, by klęczeć" - mówi poeta, jeden z największych
w minionym stuleciu. Ale wydawało się, że to tylko metafora.
Ogarnęło go przerażenie, jakiego nigdy jeszcze nie
doświadczył. Chciał od razu zapomnieć, jednak zdawał sobie
sprawę, że nie usunie z pamięci obrazów, jakie zobaczył we
śnie, bo będą one wciąż powracać i nie dadzą mu nigdy spokoju.
Nie potrafił ich wyjaśnić, może w ogóle nie miały żadnego
sensu, może ich jedynym celem było doprowadzenie go do śmiertelnego
strachu, który nie pozwoli mu już żyć?
Znajdował się w pomieszczeniu, które mogło być szpitalną
kostnicą albo częścią świątyni, pozbawionej jednak wszelkich
kościelnych akcesoriów, usytuowanym jakby w próżni. Przed jego
oczami znajdowały się dwa stoły sekcyjne czy też dwa posłania, na
których spoczywały dwie postacie. Z lewej strony spoczywał papież
w ceremonialnym stroju - nie żył od dawna, ale jego ciało nie
nosiło śladów rozkładu. Wydawał się nawet bardziej żywotny niż
leżąca z prawej strony żona Gabriela, która - przynajmniej na
jawie - jeszcze nie umarła i cieszyła się jak na swój wiek
w miarę dobrym zdrowiem.
W pewnym momencie spostrzegł, że policzki papieża
zaróżowiły się, a z ust powoli wysunął się język. Tego
obrazu Gabriel nie był już w stanie wytrzymać, zapragnął uciec,
- 3 -
lecz pomieszczenie znajdujące się w próżni nie miało drzwi ani
okien. Zdołał się jednak przebudzić, a klęcząc obok łóżka
składał nierozsądne przyrzeczenia, że nigdy więcej nie położy
się spać, przynajmniej w nocy. Rzuci dotychczasową pracę
i przyjmie etat nocnego stróża, sypiającego jedynie w dzień, pod
troskliwym okiem małżonki.
Chcielibyście wiedzieć, jak skończyła się ta historia, lecz
nie skończyła w ogóle, bo tego rodzaju opowieści płyną przez
nasze życie, czasem znikają we mgle, nigdy nie znamy pointy, którą
bylibyśmy w stanie wymyśleć, bo nigdy nie możemy jej narzucić
naszym snom.
Sny, których się wstydzimy
Pisał ten list niechętnie, wieczorami albo nawet w nocy, gdy
nie mógł zasnąć. List był odpowiedzią na inny list: stanowczy,
nieprzyjemny, zmuszający do ostatecznej decyzji. Chciałbym w tym
miejscu dodać, że zapełnił kosz na śmieci kartkami brudnopisu, bo
nieustannie skreślał, poprawiał, szlifował styl i wreszcie
starał się być delikatny, a zatem nieco wieloznaczny i na pewno
sprawiedliwy.
Tak jednak nie było, bo stawiał ledwie czytelne litery
z pewnym trudem, prawdę mówiąc, po dwóch czy trzech tygodniach
ułożył zaledwie kilka linijek, z których treści nie był wcale
- 4 -
zadowolony. List nie mógł być przyjemny i musiał sprawić ból
temu, kto miał go przeczytać. Jednak powinien był napisać go
staranniej, biorąc winę na siebie, może liczono również, że
złoży obietnice, których nie mógł i nie zamierzał dotrzymać.
Szybko włożył kartkę do koperty, zaadresował i wrzucił do
torby, z którą zawsze wychodził do pracy.
Wcale nie oczekiwał odpowiedzi, tej nocy spał dobrze
i obudził się bez wyrzutów sumienia, w nastroju, który pozwala
nam zauważyć, że minęły już trzy dni pracowitego tygodnia,
a pojutrze wypada sobota, która zresztą prawie niczego w naszym
życiu nie zmieni.
Wszystko potoczyło się bardzo zwyczajnie, lecz w nocy
z piątku na sobotę śnił, że znajduje się w biurze,
a właściwie w poczekalni, czekając na nieprzyjemną rozmowę
z szefem. Wynikało z niej, że z powodu pewnych zaniedbań
organizacyjnych będzie musiał zdać ważny egzamin, decydujący
o dalszych losach. Nie pamiętał już materiału, więc poprosił,
by pozwolono mu przynieść z domu notatki i podręczniki.
- Będziemy czekać, ale tylko do rana - oświadczył bardzo
niezadowolony szef - proszę się pospieszyć.
Najpierw maszerował, potem biegł najszybciej jak potrafił,
wreszcie znalazł się na dworcu, lecz ostatni nocny pociąg już
odszedł. Poradzono mu, by wynajął dorożkę, lecz gdy dotarł na
postój, znalazł tam jedynie staroświecki karawan. Woźnica
ulokował go w oszklonej części pojazdu służącej do przewozu
- 5 -
trumny. Nie protestował, ale też niemal od razu zdał sobie sprawę,
że nie zostanie zawieziony na miejsce.
Korzystając z chwili postoju i nieuwagi swego towarzysza,
wyskoczył na ulicę, próbował zatrzymać wóz strażacki, a potem
elegancki kabriolet. Czytał dawniej o rozmaitych sposobach
przemieszczania się, pozwalających przezwyciężyć ograniczenia
ciała. Teleportacja - chyba to właśnie miał na myśli.
Znów biegł, a właściwie płynął w powietrzu, zachwycając
się świeżością nadciągającego dopiero poranka. Nie pamiętał,
by otwierał drzwi, więc może wprost z łóżka wpadł do
przedpokoju, gdzie na wieszaku z ubraniami zostawił torbę.
Otworzył właściwa przegródkę, wyjął niewysłany list i podarł
go bez wahania, nawet nie zastanawiając się, co będzie dalej.
Sny, o których marzymy
Najpierw obluzowały się i zaczęły wypadać klepki
w podłodze. Może nie ogrzewał mieszkania jak należy, bo wszędzie
czuć było wilgoć. Podczas deszczu przez nieszczelne okna lała się
woda, na suficie pojawiły się brzydkie brązowe plamy. W kuchni
pleśniał pomidor, uschła niedojedzona kromka chleba, brudne
naczynia piętrzyły się obok robaczywego jabłka i paczki
herbatników, których data przydatności dawno minęła. Nie miał
zresztą apetytu i najchętniej w ogóle nie wstawałby
- 6 -
z pościeli. Dawno zrezygnował ze spacerów, słońca i świeżego
powietrza. Nic dziwnego, że opadał z sił, schody pokonywał
z największym wysiłkiem, na dłuższe wyprawy nikt by go nie
namówił. Nawet do sklepu chodził rzadko i niechętnie.
Na szczęście pozostawały jeszcze sny - tak piękne, że
w porównaniu z nimi otaczająca rzeczywistość traciła
jakiekolwiek znaczenie. Miał wyjątkowe szczęście, bo przez całe
życie śnił tylko jeden sen, co zdarza się częściej niż
moglibyśmy przypuszczać, ale nie zdarza każdemu. Wiele osób nawet
nie pamięta fantastycznych wizji, które zaobserwować można tylko
nocami, gdy krytyczny rozum odpoczywa, przekazując na kilka godzin
absolutną władzę wyobraźni.
Spotykał zawsze tę samą osobę, lecz nie umiałby opisać ani
narysować jej twarzy. Nie rozpoznałby jej nawet w tłumie, choć
wyłaniała się nieustannie i mógł jej towarzyszyć aż do świtu,
a czasem nawet w dzień, gdy mimo dokuczliwych hałasów udawało
się zasnąć. Znał dobrze jej głos - tak ciepły i tak przyjazny,
że musiał pochodzić z innego, nieznanego świata. Przypominał mu
bukiet kwiatów w wazonie, świeży chleb, talerzyk konfitur, plaster
miodu. Coś zwyczajnego i magicznego zarazem, co nie tylko nadaje
sens naszemu życiu, ale i czyni je łatwiejszym, przyjemnym,
radosnym.
Może umierał, a może jeszcze nie, lecz pomyślał, że ta
lepsza połowa życia, którą wypełnił mu sen, w jakiś sposób
usprawiedliwia jego istnienie. Wiem, że trudno to zrozumieć, lecz
- 7 -
bez takiej wiary naprawdę trudno wytrzymać jeszcze jeden dzień.